Trwa ładowanie...
Zaloguj
Przejdź na
Prezes Związku Banków Polskich: Zjedliśmy w ostatnich latach trochę obiadów na kredyt. Trzeba powiedzieć "stop"
Patryk Słowik
Patryk Słowik
|zmod.

Prezes Związku Banków Polskich: Zjedliśmy w ostatnich latach trochę obiadów na kredyt. Trzeba powiedzieć "stop"

(EAST_NEWS, Zbyszek Kaczmarek/REPORTER)

– Sektor bankowy nie cieszy się z tak wysokiego podnoszenia stóp procentowych – zapewnia Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich w rozmowie z money.pl. Jak mówi, zdławienie inflacji jest dziś w Polsce najwyższym priorytetem. Tymczasem to, co zaproponował rząd, będzie jego zdaniem sprzyjało napędzaniu się inflacji. – Państwo nie może działać w ten sposób, że z jednej strony gasi pożar, a z drugiej go wznieca – mówi szef ZBP.

Patryk Słowik: Ale się obłowiliście!

Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich: Banki są częścią gospodarki. I gdy gospodarka dobrze prosperuje, zazwyczaj dobrze prosperują też banki. A w ostatnich latach mieliśmy w Polsce jeden z najwyższych PKB wśród państw Unii Europejskiej. Tymczasem banki legitymowały się niską rentownością, a nawet ponosiły straty.

Teraz gospodarka wpada w turbulencje, a wy notujecie rekordowe zyski. PKO BP – ponad 1,4 mld zł w I kwartale 2022 r., mBank – ponad 500 milionów zł. Więcej niż spodziewali się analitycy.

Twierdzenia o rekordowych zyskach banków, w oderwaniu od innych wskaźników, zakrawa na żart rozpowszechniany przez ludzi bez wystarczającej wiedzy.

Raz, że sektor bankowy rozwijał się znacznie wolniej i uzyskiwał niższe wyniki, niż wskazywałoby na to PKB. A dwa – istotny jest nie sam zysk, lecz fundusze własne sektora i jego rentowność. Gdy weźmiemy pod uwagę konieczność utworzenia odpisów, rezerw, spojrzymy na straty wynikające z aktualizacji wyceny obligacji – sektor bankowy w Polsce słabnie, a nie wzmacnia się.

Fakt jest taki: zyski są rekordowo wysokie.

Fakt jest taki: mamy autobus (aktywa sektora bankowego), do którego wkładamy silnik od małego fiata (fundusze własne sektora). A pan mówi, że jest dużo benzyny (depozyty i zysk z kilku miesięcy, który nie pokrywa strat na aktualizacji wyceny obligacji).

Można tak oczywiście mówić, ale potrzebny jest mocny silnik, a nie tylko pełny bak.

Sytuacja wielu Polaków pogarsza się. Wielu kredytobiorców pogarsza się znacznie. Trudno dziwić się ludziom, że drażni ich co najmniej niezła sytuacja sektora bankowego.

Trzeba pomagać potrzebującym i warto jednak wyjaśniać, z czego to wszystko wynika. I że nie ma sensu szukać winnych wśród banków.

Po pierwsze, od początku pandemii COVID-19 sektor bankowy bardzo pomagał klientom. Po drugie, banki oferowały klientom, którzy popadli w kłopoty finansowe, wakacje kredytowe. Tak, tak, wakacje kredytowe to nie jest nowe rozwiązanie. Fundusz Wsparcia Kredytobiorców finansowany przez banki działa od kilku lat i pomaga klientom w trudnej sytuacji materialnej.

Te koszty i dodatkowe obciążenia odbiły się na wynikach finansowych branży. Niektórzy zapominają, że banki z powodu radykalnych zmian rynkowych (obniżki stóp, COVID i tworzenie odpisów) notowały straty. I zapominają, że dzisiejsze zyski są niższe niż te osiągane przed pandemią.

Stopy procentowe szybko rosną. Banki na tym zyskują.

Znów cofnijmy się o kilka lat. Narodowy Bank Polski w ramach wspierania gospodarki zdecydował się na gwałtowne, szybkie obniżenie stóp procentowych. I to do poziomów – z punktu widzenia banków – skrajnie niskich, uniemożliwiających generowanie dobrych wyników. Ba, istniała groźba destabilizacji części sektora.

Wtedy dla kredytobiorców powstała wyjątkowa sytuacja – ekstremalnie niski poziom stóp procentowych, najniższy w całym okresie transformacji.

Teraz wracamy do normy. Przecież to było oczywiste, że skrajnie niskie stopy procentowe nie będą utrzymane zawsze, że jest to wyjątkowa sytuacja.

Ale nikt się nie spodziewał tak stromego wzrostu. Kredytobiorcy z kwartału na kwartał mają raty wyższe o kilkadziesiąt procent.

Tak samo nikt się nie spodziewał stromego spadku stóp procentowych kilka lat temu. Ale zgoda: wzrost stóp procentowych jest stromy. Należy sobie jednak zadać pytanie: z czego on wynika.

A zatem: z czego on wynika?

Z eksplozji inflacji. Trzeba ją wyhamowywać, by nie doprowadzić do katastrofy – gospodarczej i społecznej. Mamy dziś najwyższy odczyt inflacji od 1998 r., a wiadomo że będzie jeszcze gorzej jeśli nie podejmiemy działań zaradczych.

Narodowy Bank Polski – podnosząc stopy procentowe – realizuje swoje konstytucyjne obowiązki. Dziś w Polsce nie ma istotniejszej sprawy niż zdławienie zbyt wysokiej inflacji.

Gdy to się uda, będzie można znów obniżać stopy procentowe. Kredytobiorcy odetchną. Nie odetchnęliby zaś ani oni, ani inni obywatele, gdyby inflacja zaczęła być iście turecka – po kilkadziesiąt procent w skali roku.

Sam NBP wyrządził sektorowi bankowemu wiele krzywdy, stawiając go w opozycji do obywateli. To przecież NBP poinformował obywateli, że nie wszyscy tracą na podnoszeniu stóp procentowych, miliardy złotych zyskują bowiem banki.

Można skupiać się na jednej niefortunnej wypowiedzi, a można na faktach. Sektor bankowy nie cieszy się z wysokiego podnoszenia stóp procentowych. Nie cieszymy się z wysokiej inflacji. Nie postrzegamy komplikującej się sytuacji gospodarczej w kategoriach zysków i strat.

Uważamy, że jesteśmy istotnym elementem gospodarki i staramy się nim być w odpowiedzialny sposób. A odpowiedzialność dziś ma jedno imię: walki z inflacją. Do tego utrzymanie stabilności, bezpieczeństwa depozytów i zdolności do finansowania gospodarki.

Chyba kiepsko ta walka wychodzi. Od wielu miesięcy podnoszone są stopy procentowe, a inflacja wynosi już niemal 14 proc.

Podwyżki i obniżki stóp procentowych przekładają się na gospodarkę z pewnym opóźnieniem. W zależności od różnych okoliczności jest to od trzech do nawet dziewięciu kwartałów. Efekt obecnych decyzji NBP odczujemy więc dopiero za jakiś czas.

Znam głosy, że nie powinno się już podnosić stóp procentowych. Ba, niektórzy mówią, że należy je obniżać. Nie zgadzam się z tym.

Jeżeli inflacja przekroczy 20 proc., a to scenariusz, którego niestety nie można całkowicie wykluczyć, rozpoczną się niekontrolowane, ale uzasadnione zarazem, protesty różnych grup społecznych. Na to trzeba nałożyć kampanie wyborcze, którą mamy przed sobą, i które – jak to bywa w kampaniach – przełożą się zapewne na kolejne obietnice o charakterze socjalnym.

Grozi to dojściem do sytuacji fatalnej: szalejącej inflacji, spirali płacowo-kosztowej, recesji i drastycznego obniżenia poziomu życia Polaków.

Trzeba dziś powiedzieć "stop". I wytłumaczyć ludziom, że zjedliśmy już wszyscy w ostatnich latach trochę obiadów na kredyt, a teraz trzeba na skutek wojny, wzrostu cen nieco więcej zapłacić. I że przez chwilę może boleć, ale na dłuższą metę będzie lepiej. Tylko już nie dosypujmy pustych pieniędzy wszystkim. Pomagajmy najbardziej potrzebującym.

Premier Mateusz Morawiecki, bądź co bądź doświadczony bankier, często stawia banki w kontrze do społeczeństwa. Może ma rację i po prostu powinniście się w tej trudnej sytuacji z ludźmi podzielić pieniędzmi?

Premier jest politykiem. I jak to polityk, czasami powie coś nie do końca prawdziwego, czasem coś mu umknie, a niekiedy posłuży się zbyt daleko idącymi skrótami myślowymi. Politycy generalnie chcą, by społeczeństwo słuchało z zadowoleniem, jak to ci politycy chcą każdemu pomóc.

Wolałbym oczywiście, żeby polityka taka nie była, szczególnie w sytuacjach trudnych. Chciałbym widzieć w Polsce ludzi churchillowskiego formatu, czyli potrafiących powiedzieć, że jest trudno i jeszcze przez chwilę tak będzie, by niebawem było lepiej.

Ba, chętnie zamieniłbym kilkuset polityków na kilku mężów stanu. Ale wiem też, że większość ludzi oczekuje optymistycznych komunikatów i bardziej ceni puste obietnice nadmiernych optymistów niż realistów.

Jak się panu podoba pakiet pomocy kredytobiorcom, który przygotował rząd?

Dobrze, że pan zaznaczył, że to pakiet. Jest bowiem tak, że niektóre rozwiązania są dobre, a inne złe.

Pomysł wzmocnienia Funduszu Wsparcia Kredytobiorców dodatkowymi środkami to rozwiązanie potrzebne. Od wielu lat powtarzamy, że kredytobiorcom, którzy mają problemy finansowe, trzeba, zgodnie z opiniami większości Polaków, pomagać. W każdym cywilizowanym kraju mogą wystąpić szoki wewnętrzne i zewnętrzne, które uderzą w niezamożnych. I cywilizowane państwo nie może na to zamykać oczu.

Pomysł wprowadzenia wakacji kredytowych dla wszystkich jest jednak szkodliwy.

Przypomnijmy: z wakacji kredytowych – odłożenia w spłacie łącznie ośmiu rat w 2022 i 2023 r. – będzie mógł skorzystać każdy kredytobiorca złotowy, który wziął kredyt na zaspokojenie własnych potrzeb mieszkaniowych.

Tu powstał duży bałagan. Najpierw premier na konferencji prasowej powiedział, że to rozwiązanie dla osób mających problemy ze zbilansowaniem swojego budżetu rodzinnego. Potem pojawił się natomiast komunikat, że wakacje kredytowe są w zasadzie dla wszystkich.

Wiadomo już, że dla niemal wszystkich – przynajmniej według propozycji rządu. I pan się temu sprzeciwia, tak?

Tak. Z dwóch powodów. Po pierwsze, wakacje kredytowe zaproponowane przez rząd będą sprzyjały napędzaniu się inflacji. Słusznie zwrócił na to uwagę NBP w opinii do projektu ustawy.

Państwo nie może działać w ten sposób, że z jednej strony gasi pożar, a z drugiej go wznieca. A wprowadzenie wakacji kredytowych dla wszystkich właśnie do wzniecania pożaru inflacyjnego będą prowadzić.

A po drugie?

Stworzono narrację, że po jednej stronie mamy biednych obywateli, a po drugiej bogate banki, które stać na to, by pomóc ludziom. Tyle że to narracja fałszywa.

Za wakacje kredytowe dla wszystkich, także dla tych, którzy ich nie potrzebują, zapłacą 23 miliony osób mających depozyty w bankach oraz wiele milionów emerytów i rencistów.

Miliony emerytów i rencistów?

Proszę spojrzeć na to, kto jest współwłaścicielem banków. W znacznej mierze to fundusze emerytalne. Banki – wskutek wprowadzenia wakacji kredytowych – poniosą straty pomiędzy 16 mld zł a 30 mld zł w zależności od tego, ile osób z nich skorzysta.

Nie ma cudów: stracą na tym właściciele banków, a więc Skarb Państwa i fundusze, czyli w praktyce także emeryci i renciści.

Przyznam, że nie spodziewałem się zasłaniania się przez sektor bankowy sytuacją emerytów.

To fakty. A rozmawiać należy uczciwie, a nie populistycznie. Czy jestem za wakacjami kredytowymi dla osób w trudnej sytuacji finansowej? Tak, jestem jak najbardziej za. Czy jestem za wspieraniem majętnych kredytobiorców na koszt klientów banków oraz osób, których świadczenia będą zależały od wyceny sektora? Nie, jestem przeciwko, bo to wspieranie bogatszych na koszt biedniejszych. To przeczy idei solidarności.

Związek Banków Polskich zaproponował zmiany w projekcie ustawy pomocowej – wakacje kredytowe tylko dla ludzi, których wydatki na kredyt stanowią istotny odsetek w budżecie domowym. Wie pan jednak, że nie ma szans na to, by politycy przyjęli wasz postulat.

To nie tylko nasz postulat. Podobnie twierdzi Narodowy Bank Polski i wiele innych organizacji.

Oczywiście, liczę się z tym, że rozmowa z parlamentarzystami będzie trudna, ale wierzę, że uwzględnią argumenty. Każdy z parlamentarzystów bierze odpowiedzialność za to, co dzieje się w Polsce. I nikt nie będzie mógł powiedzieć w przyszłości, że on nie wiedział, iż podnosząc rękę za wakacjami kredytowymi dla wszystkich, podniósł rękę za dalszym wzrostem inflacji i osłabieniem i destabilizowaniem polskiego sektora bankowego.

A może nie potrafiliście pokazać w ostatnich miesiącach, że wspieracie Polaków? Stopy procentowe rosły, odsetki w ratach kredytu rosły, a poziom oprocentowania lokat bankowych się nie zmieniał. Zwrócił na to uwagę nawet rzecznik małych i średnich przedsiębiorców.

Oprocentowanie lokat też już rośnie. W gospodarce trzeba czasem zaczekać kilka miesięcy na efekt. Ale proszę zwrócić uwagę na to, że banki są pośrednikiem. Oczekiwanie, że będą działać wbrew interesowi deponentów, niektórych kredytobiorców i właścicieli, jest niezasadne.

Spójrzmy na to inaczej: załóżmy, że prowadzę stragan z warzywami i mam tonę ziemniaków. Wiem, że w najbliższych dniach sprzedam ich tylko 500 kg. Czy powinienem kupić kolejną tonę na giełdzie warzywnej, by wesprzeć dostarczyciela ziemniaków? No nie, bo jedynie zgniją mi ziemniaki. A w przypadku prowadzenia banku mam nie ziemniaki, tylko pieniądze ludzi, którzy mi zaufali.

Fakty są takie, że w czasie pandemii COVID-19 sektor bankowy miał więcej depozytów wskutek ogromnej emisji pieniądza. Chętnych na kredyty zaś było znacznie mniej.

Mieliśmy więc do czynienia z sytuacją, w której w banku były pieniądze klientów, a potrzeby finansowania różnych przedsięwzięć były mniejsze. Nikt nie jest szaleńcem, by w takiej sytuacji skupować kolejne pieniądze z rynku i stracić oszczędności deponentów.

Ale może w ten sposób można było pokazać ludzką twarz bankowości?

Wolę pokazywać odpowiedzialną twarz bankowości. 95 proc. Polaków ma różnego typu relacje z bankami, niektórzy z największymi, inni z małymi spółdzielczymi. Każdej osobie zależy przede wszystkim na tym, by bank właściwie zarządzał depozytami.

I banki właśnie to robią. Polacy zresztą to doceniają, bo bankom ufa ok. 65 proc. obywateli. Na tle innych instytucji to bardzo dobry wynik.

I jeszcze jedno: tak na nas różni politycy narzekają, a prawda jest taka, że oprócz standardowych podatków sektor bankowy płaci dodatkowe 5,5 mld zł rocznie tytułem tzw. podatku bankowego. Różnych danin płacimy ok. 12 mld zł rocznie. Utrzymywana z tego jest polska administracja, policja, opieka zdrowotna, finansowane są wypłaty dla nauczycieli.

Czy nie obawia się pan, że część kredytobiorców złotowych pójdzie do sądów, tak jak poszli frankowicze?

Nie, bo sektor bankowy działał profesjonalnie i zgodnie z prawem.

W ostatnich latach, po doświadczeniach z kredytami walutowymi, kredytobiorcy byli dokładnie informowani o ryzyku związanym z wzięciem kredytu, o skutkach ewentualnego wzrostu stóp procentowych i o tym, jak mogą wyglądać raty w przyszłości.

Każdy klient otrzymywał pakiet dokumentów, w którym nakreślone były różne scenariusze w zależności od sytuacji gospodarczej. Każdy więc podejmował decyzję świadomie.

Tyle że Związek Banków Polskich podobnie twierdził kilka lat temu przy sprawie frankowiczów. A dziś 90 proc. spraw w sądach rozstrzygane jest po myśli kredytobiorców, a nie banków.

Sytuacje frankowiczów i złotówkowiczów to dwie zupełnie różne historie.

Problem kredytów frankowych został w istotnej mierze wygenerowany przez polityków. Chcieli oni, aby szybko powstało 3,5 miliona mieszkań, ale nie mieli ku temu ani instrumentów, ani pieniędzy.

Zdemolowano wtedy ówczesną Komisję Nadzoru Bankowego i zbudowano narrację, że kredyt frankowy jest drogą do szczęścia dla setek tysięcy młodych ludzi. Na marginesie, ta narracja jest w istotnej mierze prawdziwa, bo gdyby nie kredyty frankowe, to wielu ludzi nie miałoby mieszkania.

Natomiast rozmawia pan z bodaj jedynym człowiekiem w Polsce, który ma papier na to, że wnioskował w 2005 roku do władz o wprowadzenie ograniczeń w oferowaniu kredytów walutowych. Różni ówcześni doradcy, niby-specjaliści, ale też portale internetowe zarzucali nam działanie na szkodę klientów.

A potem pan bronił banków i przerzucał odpowiedzialność na frankowiczów.

Wobec katastrofy na światowym rynku finansowym, wojny w Ukrainie apelowałem o zdrowy rozsądek i podzielenie się przez banki, rząd i klientów kosztami wsparcia. Jednak gdy popatrzymy dziś na kredyt frankowy i złotowy, to okaże się, że na przestrzeni ostatnich 15 lat bardziej opłacalny jest ten frankowy. Poważnie więc się zastanawiam, czy frankowicze mają moralne prawo zarzucać komukolwiek, że zostali niewłaściwie potraktowani.

Powstała zresztą cała rzesza osób, która na tzw. problemie frankowiczów się dorobiła. Są prawnicy, którzy specjalizują się w pozywaniu banków. Są dziennikarze, którzy z trudnych do zrozumienia dla mnie powodów prezentują jednostronną narrację. Są też sędziowie, którzy mają kredyty frankowe i orzekają w sprawach frankowych, kształtując linię orzeczniczą i w oczywisty sposób działając na swoją korzyść. Na szczęście wiele osób działa profesjonalnie i odpowiedzialnie z troską o wspólne dobro.

Wrócę zatem do pytania: czy nie obawia się pan, że historia powtórzy się z kredytobiorcami złotowymi?

Mogą być pewne próby, ale nie obawiam się rozstrzygnięć. Banki rzetelnie informowały o wszelkich ryzykach. Kredytobiorcy wiedzieli, na co się decydują.

Mam wrażenie, że pańskim zdaniem wszyscy są źli – politycy, kredytobiorcy, dziennikarze, sędziowie, tylko banki są dobre.

Nie, w żadnym razie. Większość osób postępuje właściwie i odpowiedzialnie. Ja apeluję jedynie o rozsądek, rzetelne podchodzenie do spraw istotnych i unikanie wyniszczającego populizmu.

Fakt pierwszy jest taki, że dziś ogromnym zagrożeniem dla Polski jest inflacja. Należy sprzeciwiać się wszelkim proinflacyjnym pomysłom i wspierać te, które pomogą inflację zdławić.

Fakt drugi jest taki, że banki nie przyczyniły się do problemu, który powstał, nie są jego źródłem. Źródłami dzisiejszych kłopotów są szoki transgraniczne związane ze wzrostem cen energii, zamieszanie związane z wojną w Ukrainie, niestety pewne błędy w polityce gospodarczej oraz następstwa walki ze skutkami gospodarczymi COVID-19, a także przedłużające się spory z Unią Europejską.

Fakt trzeci jest taki, że nie wolno napuszczać ludzi jeden na drugiego. Nie jest zły kredytobiorca, ale nie jest zły także ktoś, kto przez kilkadziesiąt lat ciułał grosz do grosza, ma odłożone pieniądze w banku i teraz jego oszczędności życia zjada inflacja.

Fakt czwarty jest taki, że banki są partnerem, środkiem do rozwiązania problemów, a nie wrogiem. Partnerem odpowiedzialnym, pomagającym, a nie uważającym, że wręczanie kolejnych banknotów bez pokrycia załatwi jakikolwiek problem. Dlatego będziemy przedkładać w toku prac parlamentarnych lepsze propozycje rozwiązań.

Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl