Prezydent USA George W. Bush ostro zaatakował czwartkowe orzeczenie okręgowego sądu federalnego w Detroit, który uznał za niezgodny z konstytucją zarządzony przez prezydenta program podsłuchiwania rozmów telefonicznych Amerykanów bez nakazu sądowego po zamachach z 11 września 2001 r.
"Ludzie, którzy wydają takie orzeczenia, po prostu nie rozumieją świata, w jakim żyją. Rząd USA musi mieć narzędzia niezbędne do ochrony kraju w czasie wojny" - powiedział prezydent w piątek na spotkaniu z dziennikarzami w swej letniej rezydencji w Camp David w stanie Maryland.
"Zdecydowanie nie zgadzam się z tym orzeczeniem" - oświadczył Bush, dodając, że "wierzy", iż sąd apelacyjny, do którego administracja wniosła odwołanie, stanie po jej stronie.
Rząd argumentuje, że monitorowanie telefonów międzynarodowych i e- maili mieszkańców USA po zamachach z 11 września jest konieczne w celu wyśledzenia ich ewentualnych kontaktów z terrorystami z Al- Kaidy.
Orzeczenie sędzi Anny Diggs Taylor w Detroit - mianowanej na to stanowisko jeszcze przez prezydenta Jimmy'ego Cartera, dziś ostro krytykującego Busha za wojnę w Iraku - spotyka się z mieszanym przyjęciem komentatorów. Piątkowy "Washington Post", zwykle krytyczny wobec republikańskiej administracji, broni stanowiska Busha w tej sprawie.
Na konferencji prasowej w Camp David, Bush chwalił się także sukcesami w gospodarce. Podkreślił, że w pierwszej połowie tego roku wzrost PKB wyniósł 4 procent w skali rocznej i zmniejsza się deficyt budżetu. Bush obiecał zmniejszenie tego deficytu o połowę do 2008 roku, czyli do końca swych rządów.
Mimo to, sondaże wskazują, że Amerykanie nie są zadowoleni z polityki gospodarczej prezydenta. Według sondażu agencji AP i ośrodka Ipsos, tylko 37 procent wystawia Bushowi dobrą ocenę w tym zakresie. Jedną z przyczyn mogą być bardzo wysokie obecnie ceny benzyny w USA.
Tomasz Zalewski (PAP)
tzal/ ap/
19:10 06/08/18