Całodobowe wielomiesięczne przesłuchania, często na stojąco i przy otwartym oknie, polewanie lodowatą wodą, wyzwiska - to metody stalinowskich śledczych, których proces ruszył w piątek. Nie przyznają się oni do winy; twierdzą, że "wykonywali tylko rozkazy" i sami byli "ofiarami systemu".
W piątek przed Wojskowym Sądem Garnizonowym w Warszawie zaczął się proces czterech stalinowskich śledczych, oskarżonych o znęcanie się nad wysokimi rangą oficerami wojska, posądzanymi w latach 40. i 50. o rzekomy "spisek w wojsku".
Odczytując akt oskarżenia, prokurator IPN Piotr Dąbrowski podkreślił, że już dawno Sąd Najwyższy uznał, iż rozkaz nie zwalnia od odpowiedzialności, a przestępczego rozkazu można nie wykonać.
Po złożeniu wyjaśnień przez pierwszego podsądnego Mariana P., proces odroczono do 28 sierpnia. 81-letni Marian P. zaprzeczył przed sądem, by znęcał się nad przesłuchiwanym gen. Stefanem Mossorem. "Rozmawiałem z nim; nic więcej" - oświadczył, informując, że generał opowiadał mu np. o przyjęciu u hrabiego Potockiego.
Inny oskarżony, 76-letni Kazimierz T. powiedział dziennikarzom, że sam czuje się ofiarą tamtego systemu. Dodał, że jest dziś bardzo schorowany. "Mój ojciec tez był niedołężny i schorowany, gdy umierał" - powiedziała dziennikarzom córka gen. Stanisława Tatara, Hanna. Dodała, że wobec sądzonych oprawców ojca oczekuje kar więzienia (grozi im do 5 lat pozbawienia wolności).(PAP)
sta/ itm/