Zarzut narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia wnuczki postawiła we wtorek prokuratura w Słupsku (Pomorskie) 44-letniemu mężczyźnie, który po pijanemu miał wyrzucić 1,5-roczną dziewczynkę przez okno. Dziecku na szczęście nic się nie stało; mieszkanie znajduje się na parterze.
Prokuratura wnioskowała o tymczasowe aresztowanie podejrzanego, jednak sąd nie przychylił się do tego wniosku.
"Sąd uznał, że nie zachodzi obawa matactwa i dla dalszego toku postępowania wystarczy dozór policji dwa razy w tygodniu. Nie wykluczamy złożenia zażalenia na to postanowienie. Decyzja zapadnie po analizie uzasadnienia sądu" - powiedziała we wtorek PAP prokurator rejonowa w Słupsku, Maria Pawłyna.
Podejrzana w tej samej sprawie jest również 45-letnia babcia dziewczynki. Prokuratura także jej postawiła zarzut narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia wnuczki.
Jak powiedziała prok. Pawłyna, wobec kobiety nie zastosowano żadnych środków zapobiegawczych, gdyż jej rola w całym zdarzeniu była mniejsza i polegała na sprawowaniu opieki na dzieckiem w stanie nietrzeźwości.
Do zdarzenia doszło w minioną niedzielę w jednej z podsłupskich miejscowości. Pijani małżonkowie - badanie alkomatem wykazało, że każde z nich miało prawie 2,5 promila alkoholu w wydychanym powietrzu - opiekowało się 1,5-roczą dziewczynką. Z dotychczasowych ustaleń prokuratury wynika, że w pewnym momencie dziadek podszedł z dziewczynką do okna i wyrzucił dziecko na zewnątrz.
Dziewczynce nic się nie stało. Okno, z którego dziadek miał ją wyrzucić, znajduje się na parterze: dziecko upadło na trawnik.
Mężczyzna - jak poinformowała Pawłyna - nie przyznał się w czasie przesłuchania do wyrzucenia wnuczki. Wyjaśniał, że do upadku dziecka doszło w trakcie sadzania go na parapecie. Jego zdaniem wersja o wyrzuceniu to zemsta sąsiadów, którzy wezwali policję.
Za narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia człowieka w przypadku osób zobowiązanych do opieki nad nim grozi do 5 lat więzienia. (PAP)
sibi/ pz/ gma/