Ok. dwóch tysięcy zwolenników opozycji protestowało w stolicy Kirgistanu, Biszkeku, domagając się ustąpienia prezydenta. Antyrządowe protesty trwają już czwarty dzień.
Biedna, była republika radziecka w Azji Środkowej pogrążyła się w politycznym kryzysie, odkąd siły opozycyjne w marcu 2005 roku obaliły wieloletniego prezydenta Askara Akajewa, oskarżanego o korupcję i fałszerstwa wyborcze.
Obecne protesty rozpoczęły się w środę, kiedy ok. sześciu tysięcy zwolenników opozycji zgromadziło się na głównym placu stolicy, rozbijając namioty i jurty i zapowiadając kontynuowanie protestów, dopóki nie odejdzie obecny prezydent Kurmanbek Bakijew.
W sobotę demonstranci pomaszerowali do siedziby państwowej telewizji, by zaprotestować przeciwko prorządowym ich zdaniem relacjom na temat obecnej sytuacji w kraju. Nie doszło do starć z milicją.
O starciach między zwolennikami władz i opozycji pisze agencja ITAR-TASS. Miało do nich dojść przed siedzibą rządu, gdzie zebrało się do siedmiu tysięcy ludzi. Milicja nie interweniowała.
W piątek około 1000 zwolenników opozycji przeszło pod gmachy ministerstwa spraw wewnętrznych i służby bezpieczeństwa, protestując przeciwko prześladowaniu przez rząd jego krytyków.
Bakijew doszedł do władzy po usunięciu Akajewa. Opozycja zarzuca szefowi państwa, że nie zwalcza korupcji i sabotuje zmiany konstytucji, które ograniczają jego władzę. Wytyka mu też, że nie spełnił składanych po objęciu władzy obietnic wprowadzenia reform demokratycznych i gospodarczych.
Perspektywa destabilizacji w Kirgistanie niepokoi Rosję i USA. Oba kraje mają tam bazy lotnicze. (PAP)