Jesteśmy mali, ale utarliśmy im nosa. Mamy także nadzieję, że wydarzenia w Gruzji pokażą innym narodom byłego ZSRR, że warto walczyć o wolność - mówili w czwartek wysłannikowi PAP mieszkańcy Tbilisi.
Znani z gościnności i długich toastów Gruzini w tych dniach są bardzo oszczędni w słowach. "Za pokój" - tylko te dwa słowa mówią, podnosząc wypełnione winem kielichy.
Choć wojennej atmosfery w samej stolicy Gruzji odczuć nie można, mieszkający tu ludzie przepełnieni są smutkiem.
"Jak mam się uśmiechać, przecież trwa wojna" -mówiła PAP dwudziestoletnia sprzedawczyni kart telefonicznych w centrum handlowym w Tbilisi.
W odróżnieniu od niej Dżaba, 50-latek zarabiający na życie jako taksówkarz, stara się zachować optymizm.
"Pokazaliśmy Rosjanom, że jesteśmy silni. Pokazaliśmy wszystkim, że niedźwiedzia można pokonać" - mówi.
"Czteromilionowy naród powstał przeciwko ogromnej, rosyjskiej sile. Który z was to zrobił?" - pyta.
Dżaba nie ma pretensji do narodu rosyjskiego. Nie ma ich i w stosunku do dążących do niepodległości Abchazów i Osetyjczyków.
"Niepotrzebnie zostaliśmy skłóceni. Abchazi i Osetyjczycy chcą teraz niezależności. Pożyją trochę pod Rosją i zobaczą, jakie to szczęście. Za rok, dwa znowu zechcą być z nami. To nasi bracia" - mówi z przekonaniem Dżaba.
Jarosław Junko (PAP)
jjk/ ap/